Fragmenty tekstu

Najistotniejszym atutem powieści „Marsz ku Światłości”, jak się wydaje, jest styl pracy – pełen archaizmów, neologizmów charakterystycznych dla podobnych książek, ale też plastycznych opisów przeplatanych wartką akcją. Nikt nie jest bezbłędny, jednak autor nadzwyczajnie przykłada się do ortografii i interpunkcji, a przeróżne słowniki bezustannie towarzyszą mu w trakcie pracy twórczej.

Niebanalny język zawiesza więc Czytelnikom poprzeczkę nieco wyżej niż większość amatorskich sag, o czym można przekonać się, zapoznając się z fragmentem opisu, sceny batalistycznej i dialogu. Warto dodać, że pod względem typograficznym tekst gotowy do pobrania wygląda znacznie lepiej niż poniższe cytaty.

Ustęp z opisem przyrody:

Orsimer sumował się, gdy mijali gęste knieje, z lekka zielone komysze zachodzące mgłą wskutek przymrozków, i nie mające możliwości rozkrzewić się intensywnym szmaragdem, oraz rwące potoki – krystaliczne niczym nieskazitelny kamień szlachetny, przez który przedzierają się snopy światła. Przejrzysta krynica zakręcała to tu, to tam, przecinając niekiedy gościniec usiany niskimi ostrowami wiechliny, zmieniający się wówczas w niewielki, kamienny mostek prowadzący nad modrą rzeczułką. W akompaniamencie tętentu kopyt, uderzających o twardą przeprawę, obserwował przeczystą wodę, smagającą z kojącym duszę pluskiem położone na sfałdowanym dnie skały. Pływały w niej lilipucie rybki cieszące się błękitem strumienia, zaś w pobliżu brzegów na wpół zanurzone kraby wygrzewały w ciepłym słońcu zastygłe skorupy maści antracytu i kręcąc niemrawie szczypczykami, kołysały krótkimi czułkami w oczekiwaniu na podpływającą ogonicę lub fioletową rzeczną becię. Nieco dalej od ruczaju, w sąsiedztwie pogrążonej w mroku jaskini, przysiadł sędziwy cis, na którym swawoliły wiewiórki zbierające spomiędzy igieł amarantowe osnówki, a przez jego ażury przebijał się ku oczom brańców wyniosły masyw górski otulony gdzieniegdzie pierzyną białego puchu. Życie w dziczy nieskalanej ludzkim zniszczeniem rozkwitało w najlepsze; mniejsze i większe stworzenia radowały się niemal bezchmurnym niebem.

Ustęp ze sceną walki:

Wzajemne straszenia przeciągały się; w grobowej ciszy wykonywali na twardej, chłodnej posadzce kuriozalny taniec i żadne nie paliło się, by zrobić pierwszy krok. Wreszcie pełne napięcia wyczekiwanie przerwał Ralof. Machnął mieczem, który wnet zwolnił na kapitańskim ostrzu. Ta oddała cios, ale i on nie dosięgnął celu. Gromowładny, widząc, że nic nie wskóra w ten sposób, przyspieszył. Wyprowadził całą lawinę sztychów: prawa, lewa, frontalnie, ze zwodem, bez zwodu… Nawet nie drasnął rąbka kirysu. W odpowiedzi nadeszły cięcia. Jedno zręcznie sparował, drugie chybione, przed trzecim uchylił się, czwarte szczęknęło o jelec. Figa z makiem, z pasternakiem! Dalej remis […].

Dźgnięcie, pchnięcie; zgrzyt stali, chrobot żelaza. Iskry z wodzących się za czuby broni iluminowały beczki pełne spirytualiów, rozjaśniały przepierzenia w ciemnym składzie. Ten markował jaki zamysł, ta nie dała się zwieść. Tu pozorowała zamach, tam nadziała się na blok. I momentalnie zmiana tempa: wolno – szybko, bez pośpiechu – lotem strzały, adagiopresto… A tu fortel! Znowuż rączo! Bez skutku. Finta? A gdzie tam. Obrót? Fiasko. Następnie, jak gdyby nic się nie stało, jakby nerwy mieli jak postronki i posiadali taką kondycję, że mogliby próbować swych sił do zmierzchu, na powrót ritardando, i kontynuują tany w takt przygrywającej cichusieńko niewidzialnej orkiestry żałobnej, pląsając powściągliwie nad trumną werwy i swady.

Przykładowy dialog:

 – Wstrętne płatki białego czegoś spadają z nieba. Khajiit widzi to pierwszy raz, odkąd jego matka się okociła.

– Co też Ma’jhad plecie? – ripostowała Ra’zhinda, wyciągając ręce przed siebie z otwartymi dłońmi skierowanymi ku górze i próbując przypatrzeć się śniegowi, zanim ten rozpuścił się na jej ciepłej, włochatej łapie. – W Brumie, gdy wymaszerowaliśmy w góry, leżało tego sporo.

– Ra’zhinda nieuważnie słucha Ma’jhada. – Kręcił głową. – Khajiit powiedział, że wcześniej nie spotkał się z zamarzniętą wodą, która opada z firmamentu, a nie ze śniegiem spoczywającym na ulicach.

– Toż to jedno i to samo! – Zachichotała, po czym puściła oko w kierunku orka. – Gdy krupy spadnie z obłoków dostatecznie dużo, ta zbiera się w zagłębieniach i tworzy zimną powłokę pod naszymi stopami.

– Hm… – Ma’jhad zmarszczył czoło. – Khajiit za dużo myśli. I woli ciepłe piaski pustyni – odpowiedział, by następnie strzepać z ubrania to, co zdążyło naprószyć.

Serdecznie zapraszam do lektury!

4 uwagi do wpisu “Fragmenty tekstu

  1. Rzeczywiście, sporo tych archaizmów, niemniej bardzo mnie zaciekawiłeś. Trzeba przyznać, że tego typu twórczości jest na blogach niewiele. Wyrobienie niebanalnego stylu to ciężka sprawa, dlatego z miejsca należą Ci się oklaski. Całości przyjrzę się w najbliższym czasie, w wolnej chwili na pewno pobiorę PDF-a.
    Pozdrawiam

    Polubienie

    • Z ciekawości sprawdziłem, jak w słowniku przedstawiają się kwalifikatory określające charakter poszczególnych słów w powyższych fragmentach. Tak jak się spodziewałem, wyrazów przestarzałych nie ma tu, wbrew pozorom, wiele („sumować się”, „braniec”, „finta” w jednym ze znaczeń i „tan” – co mnie mocno zaskoczyło). Proszę pamiętać, że rzadki w mowie potocznej nie znaczy archaiczny.
      Tradycyjnie zachęcam do lektury. Może być ze słownikiem w ręku.
      Pozdrawiam

      Polubienie

    • Dziękuję za pierwszy komentarz! Wybrałem parę takich ustępów, choć od tamtego czasu napisałem takie, które podobają mi się bardziej, ale niech już zostanie to, co jest. Zapraszam do lektury pełnego tekstu.
      Kłaniam się nisko

      Polubienie

Skreśl parę słów